28 Czerwiec 2015.
Odległość: 11 km. Podejście: 600 m. Zejście: 600 m. Czas przewodnikowy: 4 godziny.
Z Vazzoler, jak zapewne pamiętacie z poprzedniego odcinka, wyszliśmy
właściwie o pustych żołądkach (przydały nam się przywiezione z Kanady kawałki suszonej wołowiny).
Za to dzięki wczesnemu startowi ...
... przez pierwszą część dnia udawało nam się skryć w cieniu potężnej
Moiazzy, którą by można uznać za przedłużenie Civetty. Mikele ułożył jakiś
wierszyk na Moiazzę, ale zdążył mi on już uciec.
Przy Forcella di Camp dopadło nas jednak włoskie słońce, i ... już nie
puściło.
Pomimo naszych próśb o nadzwyczajne wstawiennictwo ...
... słońce trzymało nas aż do Rifugio Carestiato, gdzie dotarliśmy już o
tzw. “suchych pyskach.”
W Carestiato spotkaliśmy tego bardzo sympatycznego Australijczyka, który
wiedział więcej o Kanadzie niż my o Australii. Powiedział nam nawet jak
Australijczycy wymawiają nazwę Mount “Kościuszko,” ale żeby nie ranić uczuć dam,
nie będę tego przytaczał.
Większość turystów, zgodnie z przewodnikiem, zostawała w Carestiato na noc,
bo było tam bardzo przyjemnie. My, z Mikele, ambitnie skracając Alta Via o dwa
dni, musieliśmy jeszcze podrałować 1.5 godziny do Rifugio Passo Duran, gdzie
okazaliśmy się być ... jedynymi gośćmi! Mikele był niepocieszony. Miał uczucie
jakby samotnie wchodził na Annapurnę.
Schronisko w Passo Duran miało swój alpejski charakter ...
... ale największym jego skarbem była ta ... gombrowiczowska
“kuchta!”
Zaspała rano, i żebyśmy się na nią nie poskarżyli (miała to być “nasza mała
tajemnica”) dała nam ... ser na śniadanie! (to była nasza druga mała
tajemnica)
Przy tej okazji chciałbym wyjaśnić, że całe to opowiadanie o “wyjmowaniu
lasek” to tylko takie pogwarki “młodych 60-latków.” Wszyscy, którzy mnie znają,
wiedzą, że kocham tylko jedną kobietę, i jest nią oczywiście ... moja
żona!
Jest tak rajsko zbudowana, że zawsze chętnie do niej wjeżdżam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz