W poniedzialkowy poranek, 29. lipca (AD2019), po opuszczeniu cieplego lozka w Becker's Chalets, wyjechalismy z Piotrem o swicie na droge w kierunku Jasper. Roman dolaczy do nas przy wejsciu na trase. Nasz dzisiejszy cel wyprawy to patrzaca juz na nas z daleka, piekna, majestatyczna i pilnujaca miasteczko Jasper, Pyramid Mtn. ktora podobnie jak Castle Mtn kolo Banff (gdzie bylem pare lat temu z Romanem) goruje nad okolica i prezy swoj wdziek do tej samej wysokosci, 2766 m n.p.m oraz wymaga takiego samego co pierwsza, calodziennego wysilku aby stanac na szczycie...
Jadac pod gore w strone Pyramid Lake, zaskoczona w porannej toalecie sarna prowadzila nas swoim wzrokiem az zniknelismy za zakretem drogi.
Gdy zauwazylismy ...drzwi do lasu, byl to sygnal aby zaparkowac samochod i wziasc rowery na pierwsza czesc trasy.
Piotr w pospiechu probowal zalozyc buty i napompowac kola, ale wygladalo to jakby zakladal rower i pompowal buty...byl tak podekscytowany.
Nastepnie, zezloszczony swoim roztargnieniem i moim usmiechem na twarzy, narzucil tak mocne tempo, ze nie moglismy z Romanem nadazyc. Ale nie trwalo to dlugo...Roman powoli odpalil swoj elektryczny naped i pomknal do przodu, a zwirowa, stroma droga nie pozwolila Piotrowi i mnie aby scigac Romana na podrasowanym rowerze...Musielismy coraz czesciej prowadzic nasze stalowe rumaki pod coraz bardziej strome podejscia.
Roman, zawrocil wiec i zabral moj plecak (ten niebieski na zdjeciu, ladny co nie?) i z dwoma plecakami, bez problemu "pedalowal" pod gore. Mialem wrazenie ze nie zabral swojego sniadania (gdyz nic na przerwach nie jadl) a wiec mogl co nieco skubnac z mojego po drodze...Nie zalezalo mi na tym, nie jestem sknyra i nie peplam takich szczegolow...
Wreszcie dojechalismy do konca zwirowej drogi i Roman, jak nam obiecal dzien wczesniej (ze zabezpieczy nasze trzy rowery swoim "wielkim i dlugim lancuchem") tak zrobil, zakladajac wlasnie swoj ..hmm, lancuch na ramy rowerow. Mysle ze potencjalny zlodziej dostal by czkawki ze smiechu i odszedl by zazenowany. Jest szansa ze zabral by ten "lancuch"...
Pierwsze kilkaset metrow drugiego etapu to dosc latwy odcinek mocno nachylonego trawiastego zbocza najezonego kamieniami, gdzie ochoczo parlismy do gory machajac rekami przy glosnym jazgocie komarow.
No i niestey wkrotce zaczely sie ...schody, a mowiac precyzyjnie, kamienie. Duzo kamieni. Cale zbocze tych cholernych duzych i malych glazow ktore natura usypala pod naszymi nogami....
Nie bylo jednak innego wyjscia, parlismy caly czas do przodu. A tak celebrowalismy nasze kolejne podejscia...
Te zdjecia dobrze oddaja trudnosci naszej wspinaczki. Robilismy dosc czesto male przerwy podczas ktorych np. ja wypijalem litry wody, Roman tylko bral lyczka a Piotr...nie pil wcale. Mysle ze nie chcial wiecej wazyc gdyz ciagle bylo pod gore, a on nawet zostawil u podnoza gory jakas koszulke i pare rekawic (z ktorych jedna zginela porwana tajemniczo przez...wiewiorke, jak pozniej sam stwierdzil. Mozecie go zreszta sami spytac). Ja tam nie lubie teorii spiskowych...
Ciagle mielismy te przeklete glazy, luzne kamienie a nawet zwir pod nogami...
Zrobilismy jeszcze jeden wysilek w gore i...znalezlismy sie na szczycie...Na pierwszym planie napotkalismy betonowa platforme, pozostalosc po fundamentach pod jakiejs-tam konstrukcji stalowej wiez przekaznikowych...
No i oczywiscie grupowe zdjecie !!! Najpierw wszyscy razem...
...a potem Piotr z Romanem, oraz...
...Roman ze mna. Tym to sposobem Piotr i ja pozwolilismy Romanowi zdobyc ten szczyt...trzy razy aby mial zaliczone wiecej szczytow w Gorach...Byc trzy razy na Pyramid Mtn. to jest lepiej niz byc tylko raz...Roman nie uwaza jednak ze to uczciwy sposob na zdobywanie szczytow...
Ktos zostawil na samym szczycie flage kanadyjska...Na dalszym planie widac Pyramid Lake i okolice.
Widoki wokol szczytu zapieraly dech w naszych meskich piersiach...
Nastepnie powoli rozpoczelismy zejscie, odpoczywajac co nie co...Piotr, zdaje mi sie, ze probowal zlapac kontakt radiowy na swoje kijki ale, jak przypuszczalem, nie dal rady gdyz to plastiki...
U podnoza gory wsiedlismy znowu , szczesliwi na swoje dwukolowe rumaki i pomknelismy w dol.....
Bylo pozne popoludnie, slonecznie i goraco, kiedy dotarlismy na parking. Roman proponowal piwo, ale odmowilismy gdyz temp. wokol jego piwa (w jego aucie,) temp. byla bliska +40 st C. a wiec temperature "piwa "wlasciwego" nie chcielismy sprawdzac...
Wyjezdzajac z Jasper, po bardzo udanym wypadzie, napotkany w rowie maly grizly, poirytowany tlumem ludzi na drodze chcial zapewne przekazac nam wiadomosc: " Spadajcie juz stad, to moje miejsce..." Ja to natychmiast zrozumialem i po cyknieciu tylko dwoch zdjec, po cichu oddalilem sie z kolezanka malzonka...
Mk 2019-08-03
Super relacja, Marek! Prosimy o więcej.
OdpowiedzUsuń