1 Lipiec 2015.
Przed wyjazdem w Dolomity wiedziałem, że nie da się uniknąć powrotu przez
... Wenecję!
Do Wenecji wzięliśmy pociąg z Belluno, razem z Marcelo.
Na ten dzień włożyłem jedyną czystą koszulkę, jaka mi pozostała, z piłkarskim logo Brazylii. Marcelo dokuczał mi, że wyglądałem bardziej “brazylijsko” niż on.
Do Wenecji dotarliśmy w jakieś dwie i pół godziny, (plecaki zostawiliśmy w
przechowalni na dworcu) no i, z tysiącami innych ludzi, ruszyliśmy oglądać te
wszystkie Wielkie Kanały ...
... mosty Rialto ...
... weneckie lwy ...
... pałace Dożów ...
... bazyliki św. Marka ...
... gondole ...
.. itd., itp.
Przed wyjazdem obiecałem żonie, że, pod żadnym pozorem, nie wsiądę z Michałem
do gondoli, choć ta, muszę przyznać, wyglądała nader zapraszająco. (Godzinna
przejażdżka gondolą to podobno ok. 80 euro).
Zmęczywszy się, poszliśmy na małą sjestę do naszego nie za wielkiego
pokoiku.
Po południu ruszyliśmy zaś zobaczyć Wenecję “bardziej od tyłu.” W takiej karetce to można ratować życie i zdrowie.
Majtki suszom choćby w śląskich familokach.
Wenecka stacja benzynowa.
W Wenecji też pracuje się ...
... i przewozi towary.
Mikele tak się rozmarzył tym spacerem, że zaczął utrzymywać –
prawdopodobnie w delirce spowodowanej upałem – że jak się zeźli, to rzuci góry,
i zostanie w Wenecji ... malarzem.
Musiałem mu dopiero przy kolacji, te wszystkie pomysły wybijać z głowy.
Przy piwie doszedł wreszcie Mikele do siebie. Ja zaś otrzeźwiałem dopiero
zobaczywszy rachunek za zupę rybną, spaghetti z małżami i dwa kieliszki wina. W
pierwszej chwili myślałem, że może naciął nas pochodzący ze Lwowa kelner, który
twierdził, że jego matka była Polką. (Teraz oni wszyscy tak twierdzą). Niestety
wszystko się zgadzało.
Lecąc do Krakowa następnego dnia, spotkałem w samolocie włoskie małżeństwo.
Utrzymywali oni, że nie jeżdżą do Wenecji, bo ... ich na to nie stać! Ze też nie
spotkałem ich parę dni wcześniej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz