Skoki jednak jest zbyt daleko, żeby tam dojść, "zrobić" szczyt i wrócić tego samego dnia. Dlatego większość zapaleńców wybiera camping przy Hidden Lake, a to oznacza ... ciężkie plecaki.
Ośmiokilometrową "wyrypę" uprzyjemniał nam jednak widok pięknej Mount Temple.
Przy samym campingu spotkaliśmy tę miłą parę ... z Polski! Okazało się, że zdążyli już objechać pół świata, najczęściej podróżując autostopem i zatrzymując się na campingach. Podróż ta kosztowała ich "jedynie" 9 miesięcy filetowania ryb w jakiejś norweskiej przetwórni.
... i Ptarmigan Lake.
Gennadij, podobnie jak my wszyscy, miał już "trochę w nogach." Czas nam było się decydować, czy wracać na camping ...
Trasa jednak szybko się wypiętrzyła, no i przyszedł czas na "takie przyjemności:"
A obiecywałem sobie w zeszłym roku, że w żadne "scree" już więcej nie wchodzę! Cóż, kiedy się już zainwestowało tyle godzin wysiłku, ciężko jest się wycofać, zwłaszcza gdy szczyt wydaje się na wyciągnięcie ręki.
Gennadij zaś z Romanem rzucili się fotografować, co się dało. No, muszą jakoś uzasadnić noszenie tego ciężkiego sprzętu fotograficznego.
Zejście w dół było już łatwiejsze - tu luźne, osypujące się kamienie często umożliwiają "kontrolowany poślizg," i stosunkowo szybką utratę wysokości. Nie rzadkie jednak są tzw. "kontrolowane upadki."
Na campingu przyszło nam jeszcze pogotować sobie.
Roman przebił wszystkich swoją zupą grzybową.
Następnie, zerknąwszy ostatni raz na majestat Mount Temple, wrzuciliśmy obolałe, po jedenastu godzinach intensywnej akcji, ciała w śpiwory. Głośne chrapania rozległy się prawie natychmiastowo.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz