wtorek, 31 października 2017

Wądół Potoku Czarnego Błota czyli Ania Kupnicka Classic

29 Październik 2017

Na ostatnią rowerową wycieczkę sezonu zaprosiła nas do siebie Ania Kupnicka. Ja zaproponowałem wyprawę do Blackmud Creek Ravine, co by można przetłumaczyć jako Wądół (nawet nie wiedziałem, że takie słowo istnieje w języku polskim) Potoku Czarnego Błota. Trasa wyglądała mniej więcej tak:


Według pomiarów Przemka wykonaliśmy 22 kilometry w ciągu około dwóch godzin. Na ostatnią wycieczkę, może ze względu na perspektywę odłożenia roweru na zimę, zgłosiła się rekordowa (!) liczba osób - włącznie z Anią było nas ... trzynaścioro! A oto uczestnicy tego sprzyjającego wydarzenia:


Od lewej: Zenka, Przemek, Piotr, Michał, Roman, Andrzej, Dusia, Ania, Dorotka, Staszek, Ela i Bogdan (brakuje tylko autora tekstu).



Wyruszyliśmy sprawnie ok. 10 minut po drugiej. Poza mną wycieczkę dokumentowała fotograficznie Ela.


Przez Erminisken Park i parę dzielnic mieszkalnych przebijaliśmy się w kierunku 111 Street. Kolorystycznie przeważały jesienne żółcie, ale nie brakowało i czerwonego.


Na paru skrzyżowaniach nasza ekipa wywołała mały havoc, no ale cóż ... w kupie siła!


Prawdziwym Kierownikiem Wycieczki był Piotr Zieliński, najlepiej znający tamtą część miasta. Co jakiś czas wjeżdżał na wzgórek, jak Kościuszko pod Racławicami, by spod swoich czarnych skrzydeł "na śmierć wypuszczać zastępy." (Mickiewicz, Reduta Ordona)


Po jakiejś pół godzinie dotarliśmy do Wądołu Czarnego Błota. Ku mojemu przerażeniu Piotr popędził wycieczkę dalej.


Niedługo później dotarliśmy do tej stacji sprzedaży Mercedesa, położonej już na skraju Edmonton.


Rozciągnęliśmy się też przestrzennie. Na szczęście Andrzej Mioduchowski wziął na siebie obowiązek zbierania wszystkich maruderów, tak że nikt się nie zgubił.


Gdy już wyglądało, że za chwilę dojedziemy do lotniska w Nisku, Piotr, na szczęście nakazał skręt w prawo ...


... w na prawdę piękny Wądół (rozkoszuję się tym słowem) Czarnego Błota.


Poczuliśmy się ekologicznie ...


... doedukowani ...


... jednocześnie odczuwając przyjemność szybkich zjazdów ...


... jak i eksplorowania nowych rejonów naszego pięknego Edmonton.


W drodze powrotnej udało mi się zrobić parę zdjęć "z ręki," jadąc na rowerze. Miałem szczęście - jedynego pecha miała dziewczyna prowadząca ten samochód, złapana za nadmiernie szybką jazdę.


No może nie jedynie ona - aby zaspokoić potrzeby fatum, związanego z liczbą trzynastu uczestników, Ania "złapała małego zająca" już nie daleko od domu. To się nazywa poświęcenie.


Po pokonaniu wiaduktu nad Anthony Hendey Drive ...


... pozostała nam ostatnia rawina. Większość, tak jak Bogdan, musiała pokonać ją w pocie czoła, ostro pedałując.


Zenka natomiast włączyła swój elektryczny silnik i wjechała na górę z uśmiechem na twarzy. I to się nazywa rower!


Odsapnąwszy nieco na górce ...


... i uzupełniwszy ubytki płynów, w niedługim czasie byliśmy z powrotem u Ani, gdzie nasz czekał, jak się okazało ... wypas!


Czego tam nie było - sałatki, śledzie, chleby przednie, sery, wędliny, wina wyborne, ciasta, itd.


Pokrótce dołączyła do nas Zdenka, a także Bożena, więc zaczął się konkurs, które kawały są lepsze - czeskie czy ... śląskie? Jedne i drugie wywoływały "salwy śmiechu."


Przebojem wieczoru okazały się jednak "pikusie," czyli takie "male kieliszeszki" wódki, z syropem malinowym i sosem tabasco.


Już po drugim pikusiu zaczęły się spontaniczne "100 Lat!," chociaż nie były to przecież żadne urodziny. No ale Znakomita Organizatorka, za tak piękne zakończenie Sezonu Rowerowego, na to 100 Lat z pewnością zasługiwała!


Dziękujemy Aniu!

(PR)

P.S. Kliknięcie na zdjęcia pozwala je zobaczyć w większym wymiarze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz