środa, 7 września 2016

Mount Indefatigable - 2670 m

3 Wrzesień 2016


Tym razem na wycieczkę wybraliśmy się w sobotę rano, a nie, jak jest naszym zwyczajem, w piątek po pracy. Potrzebowaliśmy więc jakiegoś celu na pół dnia, bo z Edmonton w góry jedzie się około 4 godzin. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się na Mount Indefatigable (Szczyt Nie-do-zmęczenia?), 2670 metrów, położony w Parku Prowincjonalnym Kananaskis.



Do Grupy Szturmowej, składającej się z Romana i Michała, dołączyła tym razem pełna dobrego humoru, Ania Kociubińska. Nie bez powodu nasz klub nazywa się "męsko-damski." Za zabraniem Ani stały też względy czysto egoistyczne - Ania uchodzi za "Czarodziejkę od Pogody" - a tego dnia pogoda w Kananaskis miała być bardzo "iffy." Lekko posiliwszy się ruszyliśmy ostro w trasę ...


... która, jak się okazało, była zamknięta (decommissioned) od 2005 roku ze względu na to, że przechodzi przez ulubione tereny niedźwiedzi. Na samym szlaku spotkaliśmy jednak z pół setki ludzi - wygląda na to, że ten popularny kiedyś szlak ciągle przyciąga turystów, bez względu na wzgląd. 


Już po kilkuset metrach zaczęły się przed nami roztaczać piękne widoki na słynne jeziora Kananaskis. 


Przyszło nam zaglądać w wielkie przepaście ... 


... jeśli nawet tylko przez teleobiektyw. 


Pogoda coraz to próbowała się popsuć - na szczęście mieliśmy ze sobą Anię, która chmury rozpraszała albo zamieniała w tęczę.


Zostawiwszy Anię - na jej kategoryczne życzenie - na granicy lasu (do tego momentu zdobyliśmy ok. 600 metrów wysokości) ...


... ruszyliśmy do ataku szczytowego. Pomimo stromości podejścia, ciągle spotykaliśmy wielu amatorów tej góry, w tym Ukraińców i jednego Uzbeka! 


Prawie do samego szczytu prowadzi wyraźna ścieżka - to miła odmiana po tych wszystkich screes, przez które przyszło nam się przebijać w przeszłości. 


Na szczycie Roman zabrał się za oględziny urządzeń o "podejrzanym" przeznaczeniu. 


Michał zaś napawał się pięknymi, rozciągającymi się na wszystkie strony, pejzażami. 


"Walnęliśmy" też sobie parę selfików.


Po krótkim odpoczynku, żeby nie nadwyrężać mocy Ani, ruszyliśmy w drogę powrotną. 


Ania obdarzyła nas pięknym "oknem pogodowym," dzięki któremu mogliśmy widzieć jeziora Kananaskis w pełnej krasie (nasza wycieczka zaczęła się na styku tych dwóch jezior). 


A miała dziewczyna z czym się zmagać, bo po chwili zaczął popadywać śnieg ...


... albo nawet zbierało się na szkwał. 


Pomimo, że lekko zmarznięci, dotarliśmy jednak do punktu wyjścia bez większych problemów. 


Nie spotkaliśmy też żadnych niedźwiedzi, chociaż podejrzewam, że w nocy pewnie rejestrowane są one przez tę kamerę. 


Już po zachodzie słońca pożegnaliśmy piękne jeziora Kananaskis. Czekała na jeszcze ponad godzina jazdy samochodem do Canmore, gdzie mieliśmy zakwaterowanie w ośrodku  Kanadyjskiego Klubu Alpinistycznego. Następnego dnia czekała nas kolejna ekscytująca wycieczka. 

CDN.

P.S. Podziękowania dla Michała i Romana za możliwość wykorzystania paru ich zdjęć. 

3 komentarze:

  1. Nareszcie wiadomo, dlaczego kobiety chodza po gorach. Ale zeby tecze wyczarowac to tylko niektore z nas potrafia. Gratulacje, Aniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle bardzo profesjonalny blog. Widoki macie całkiem spoko w tej Kanadzie - nie trzeba jeździć na Bałkany ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Góry są piękne na całym świecie! Aż żal. że się nie da tego wszystkiego schodzić. :-)

      Usuń