wtorek, 12 kwietnia 2016

Forteca - 3000m

27 Wrzesień 2014


Przed szturmem na Fortecę zatrzymaliśmy się w hostelu Bear w Canmore. Nie bardzo piękne to było miejsce – więcej tam zdawało się być narkomanów i ludzi bezdomnych niż turystów. 

Na szczęście potem jak Michał zrobił małą awanturę – i kto byłby się w stanie oprzeć takiemu uśmiechowi – przydzielono naszej czwórce (Michał, Roman, Giennadij i niżej podpisany) osobny, nawet całkiem czysty pokój. Gorzej, że potem dołączył do nas jakiś Chińczyk, który chińskim chrapaniem co chwila wyrywał nas z płytkiego snu. A tu już Michał nakazał pobudkę ... o 5 rano!


Do śniadania Michał przygotował swój “signature meal” – jajka na bekonie z pomidorami. Zaraz poprawiły nam się humory.


Na parkingu przy Chester Lake byliśmy około wpół do ósmej, i w antycypacji długiego dnia po krótkiej chwili “uderzyliśmy w trasę.”


I tu zaraz pojawiły się pierwsze problemy. Okazało się, że pomimo iż trzech uczestników wyprawy zrobiło tę trasę w 2013 roku, nikt nie pamiętał, którędy powinno się iść. Wygląda na to, że za wszystkich myślał w zeszłym roku Janek Wójcik. Tym razem Michał sprowadził nas na manowce – nadłożyliśmy dobry kilometr drogi i straciliśmy jakieś 30 minut. Wywołało to “żywą reakcję” u Romana!


Dzień, pomimo nie najlepszych prognoz pogodowych, zapowiadał się jednak obiecująco. Przyprószony śniegiem Mount Chester sugerował, że i my możemy spodziewać się śniegu na wyższych wysokościach.  


Szło nam się dobrze.


W okolicy Dolnego Jeziora Headwall natknęliśmy się na to “urocze stworzenie.” Panienka ta utrzymywała, że zdążyła już przebiec Dolinę Jeziora Chester, wbiec na przełęcz pomiędzy Mount Chester i Fortecą, oraz zbiec do tego punktu, w którym my byliśmy. Innymi słowy zrobiła trzy czwarte trasy, podczas gdy my zrobiliśmy jedną czwartą. Doszedłszy do wniosku, że coś takiego nie jest w ludzkiej mocy, szybko uznaliśmy, że napotkana przez nas dziewczyna musiała być Boginką Lasów Dianą. Przyjęliśmy spotkanie z nią za nader sprzyjające wydarzenie, i dobrą wróżbę na resztę dnia.


Powyżej Górnego Jeziora Headwall dogoniła nas “zwangla” (czytaj cwangla). Zrobiło się zimno. (Photo R. Lipiecki)


W kierunku przełęczy pomiędzy Chester i Fortecą szliśmy systemem grzęd. Scree (piarg) zachowywało się na ogół przyzwoicie, składając się z kamieni o ostrych brzegach, które nie osuwały się tak bardzo. (Photo R. Lipiecki)


Dopiero przy samej przełęczy zrobiło się nieprzyjemnie. Było stromo i ślisko.


Na Przełęcz dotarliśmy, lekko wypluwszy płuca, około 1:30.


A tu już, po krótkiej przerwie, trzeba było pchać się dalej. Z Przełęczy na szczyt Fortecy jest jeszcze ponad 300 metrów różnicy wzniesień. Rzęziliśmy z Michałem ciężko, pocieszając się tylko, że dla nas, 60-latków, wejście na trzy-tysięcznik to prawie tak jak dla dwudziestolatka wejście na sześcio-tysięcznik. Giennadij i Roman naturalnie nie należą do tej kategorii, licząc tylko po 40 lat.


Pomimo zmęczenia Michał, wynurzając się od czasu do czasu z zwangli, prezentował się jak Prawdziwy Człowiek Wysokich Gór. Uśmiech go nie opuszczał.


Forteca jest piękną górą, godną swojej nazwy. Poza najsłynniejszym wschodnim urwiskiem, szczyt urywa się mniej lub bardziej we wszystkich kierunkach. (Photo R. Lipiecki).


W mgle można tam sobie napytać biedy. Samo podejście jest jednak względnie łatwe. (Photo M. Trzecieski)


Na szczycie stanęliśmy wszyscy krótko przed trzecią popołudniu. (Photo R. Lipiecki)


Michał, wykonując swój tradycyjny zwycięski taniec, wpadł w ekstazę, która zdawała się pobudzać Giennadija “strangely.” (Photo R. Lipiecki)
 
A tu już trzeba było mknąć na dół. Ledwo jeszcze zdążyliśmy z Michałem odśpiewać (nieco zmodyfikowany) Hymn Klubu – zqtc01GBoPg (koniecznie kliknijcie na ten link – śpiewaliśmy wszak dla Was!)(Video R. Lipiecki)


Po powrocie na Przełęcz byłem już tak u....y, że już się nic nie mówiłem, "tylko jadłem zielone (Coronation) winogrona."  (Photo R.Lipiecki).


Bardzo strome jest zejście z Przełęczy do doliny Chester. Po tym czarnym czymś można się było trochę poosuwać. Ale jak ta Boginka wbiegła tam pod górę? – to przechodzi wyobraźnię. (Photo R.Lipiecki)


Podczas całej wyprawy porozumiewaliśmy się ze sobą przy pomocy radiotelefonów. Za mną i Gienadijem północna strona Fortecy. Co za góra, co za góra! (Photo R. Lipiecki)


Gienadij pokazał się z jak najlepszej strony podczas naszej wyprawy – szybki, rzeczowy, i dobry kompan. W tym miejscu jednak trochę się przestraszył, gdy się dowiedział, że ja jestem ... psychologiem! (Photo R. Lipiecki).


Doszedłszy w okolice Jeziora Chester zrelaksowaliśmy się trochę. Rozpogodziło się. Uświadomiliśmy sobie, że w ciągu dnia nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu. Mając uczucie, że bezpiecznie wyrwaliśmy się z objęć góry, wypuściliśmy nawet nieco “machismo.” (Photo R. Lipiecki).


Ofiarą naszej “kogutowatości” stał się nasz Drogi Przyjaciel, który w ostatniej chwili, w obawie przed złą pogodą, wycofał się z wyprawy. In your face, Staszek! (Photo R. Lipiecki).


Poprzez Chester Lake (photo M. Trzecieski) dotarliśmy około ósmej wieczorem do samochodu. Gienadija GPS obliczył, że w ciągu dnia zrobiliśmy 21 kilometrów i pokonaliśmy 1100 metrów różnicy wzniesień. Cała akcja zajęła nam 12 godzin. Podczas gdy Roman pewną ręką wiózł nas do Edmonton – bardzo szczęśliwy, że nie musiał znowu biwakować – pomimo bólu w biodrach, przysypiałem co chwilę. W moich majakach powracały do mnie nieustannie obrazy z naszej wyprawy, a szczególnie zaś wizerunek pięknej góry o nazwie Forteca! (Photo R.Lipiecki)


Jej energia na pewno będzie mnie podtrzymywać ... przez jakiś czas! Aż do następnej wyprawy! 

(PR)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz