27 Wrzesień 2014
Przed szturmem na Fortecę zatrzymaliśmy się w hostelu Bear w Canmore. Nie bardzo piękne to było miejsce – więcej tam zdawało się być narkomanów i ludzi bezdomnych niż turystów.
Na szczęście potem jak
Michał zrobił małą awanturę – i kto byłby się w stanie oprzeć takiemu uśmiechowi
– przydzielono naszej czwórce (Michał, Roman, Giennadij i niżej podpisany)
osobny, nawet całkiem czysty pokój. Gorzej, że potem dołączył do nas jakiś
Chińczyk, który chińskim chrapaniem co chwila wyrywał nas z płytkiego snu. A tu
już Michał nakazał pobudkę ... o 5 rano!
Do śniadania Michał przygotował swój “signature
meal” – jajka na bekonie z pomidorami. Zaraz poprawiły nam się humory.
Na parkingu przy Chester Lake byliśmy około
wpół do ósmej, i w antycypacji długiego dnia po krótkiej chwili “uderzyliśmy w
trasę.”
I tu zaraz pojawiły się pierwsze problemy.
Okazało się, że pomimo iż trzech uczestników wyprawy zrobiło tę trasę w 2013
roku, nikt nie pamiętał, którędy powinno się iść. Wygląda na to, że za
wszystkich myślał w zeszłym roku Janek Wójcik. Tym razem Michał sprowadził nas
na manowce – nadłożyliśmy dobry kilometr drogi i straciliśmy jakieś 30 minut.
Wywołało to “żywą reakcję” u Romana!
Dzień, pomimo nie najlepszych prognoz
pogodowych, zapowiadał się jednak obiecująco. Przyprószony śniegiem Mount
Chester sugerował, że i my możemy spodziewać się śniegu na wyższych
wysokościach.
Szło nam się dobrze.
W okolicy Dolnego Jeziora Headwall natknęliśmy
się na to “urocze stworzenie.” Panienka ta utrzymywała, że zdążyła już przebiec
Dolinę Jeziora Chester, wbiec na przełęcz pomiędzy Mount Chester i Fortecą, oraz
zbiec do tego punktu, w którym my byliśmy. Innymi słowy zrobiła trzy czwarte
trasy, podczas gdy my zrobiliśmy jedną czwartą. Doszedłszy do wniosku, że coś
takiego nie jest w ludzkiej mocy, szybko uznaliśmy, że napotkana przez nas
dziewczyna musiała być Boginką Lasów Dianą. Przyjęliśmy spotkanie z nią za nader
sprzyjające wydarzenie, i dobrą wróżbę na resztę dnia.
Powyżej Górnego Jeziora Headwall dogoniła nas
“zwangla” (czytaj cwangla). Zrobiło się zimno. (Photo R.
Lipiecki)
W kierunku przełęczy pomiędzy Chester i Fortecą
szliśmy systemem grzęd. Scree (piarg) zachowywało się na ogół
przyzwoicie, składając się z kamieni o ostrych brzegach, które nie osuwały się
tak bardzo. (Photo R. Lipiecki)
Dopiero przy samej przełęczy zrobiło się
nieprzyjemnie. Było stromo i ślisko.
Na Przełęcz dotarliśmy, lekko wypluwszy płuca,
około 1:30.
A tu już, po krótkiej przerwie, trzeba było
pchać się dalej. Z Przełęczy na szczyt Fortecy jest jeszcze ponad 300 metrów
różnicy wzniesień. Rzęziliśmy z Michałem ciężko, pocieszając się tylko, że dla
nas, 60-latków, wejście na trzy-tysięcznik to prawie tak jak dla dwudziestolatka
wejście na sześcio-tysięcznik. Giennadij i Roman naturalnie nie należą do tej
kategorii, licząc tylko po 40 lat.
Pomimo zmęczenia Michał, wynurzając się od
czasu do czasu z zwangli, prezentował się jak Prawdziwy Człowiek Wysokich Gór.
Uśmiech go nie opuszczał.
Forteca jest piękną górą, godną swojej nazwy.
Poza najsłynniejszym wschodnim urwiskiem, szczyt urywa się mniej lub bardziej we
wszystkich kierunkach. (Photo R. Lipiecki).
W mgle można tam sobie napytać biedy. Samo
podejście jest jednak względnie łatwe. (Photo M.
Trzecieski)
Na szczycie stanęliśmy wszyscy krótko przed
trzecią popołudniu. (Photo R. Lipiecki)
Michał, wykonując swój tradycyjny zwycięski taniec, wpadł w ekstazę, która zdawała się
pobudzać Giennadija “strangely.” (Photo R. Lipiecki)
A tu już trzeba było mknąć na dół. Ledwo
jeszcze zdążyliśmy z Michałem odśpiewać (nieco zmodyfikowany) Hymn Klubu –
zqtc01GBoPg
(koniecznie kliknijcie na ten link – śpiewaliśmy wszak dla Was!)(Video R.
Lipiecki)
Po powrocie na Przełęcz byłem już tak u....y,
że już się nic nie mówiłem, "tylko jadłem zielone (Coronation) winogrona." (Photo R.Lipiecki).
Bardzo strome jest zejście z Przełęczy do
doliny Chester. Po tym czarnym czymś można się było trochę poosuwać. Ale jak ta
Boginka wbiegła tam pod górę? – to przechodzi wyobraźnię. (Photo
R.Lipiecki)
Podczas całej wyprawy porozumiewaliśmy się ze
sobą przy pomocy radiotelefonów. Za mną i Gienadijem północna strona Fortecy. Co
za góra, co za góra! (Photo R. Lipiecki)
Gienadij pokazał się z jak najlepszej strony
podczas naszej wyprawy – szybki, rzeczowy, i dobry kompan. W tym miejscu jednak
trochę się przestraszył, gdy się dowiedział, że ja jestem ... psychologiem!
(Photo R. Lipiecki).
Doszedłszy w okolice Jeziora Chester
zrelaksowaliśmy się trochę. Rozpogodziło się. Uświadomiliśmy sobie, że w ciągu
dnia nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu. Mając uczucie, że bezpiecznie
wyrwaliśmy się z objęć góry, wypuściliśmy nawet nieco “machismo.” (Photo R.
Lipiecki).
Ofiarą naszej “kogutowatości” stał się nasz
Drogi Przyjaciel, który w ostatniej chwili, w obawie przed złą pogodą, wycofał
się z wyprawy. In your face, Staszek! (Photo R. Lipiecki).
Poprzez Chester Lake (photo M. Trzecieski)
dotarliśmy około ósmej wieczorem do samochodu. Gienadija GPS obliczył, że w ciągu
dnia zrobiliśmy 21 kilometrów i pokonaliśmy 1100 metrów różnicy wzniesień. Cała
akcja zajęła nam 12 godzin. Podczas gdy Roman pewną ręką wiózł nas do Edmonton –
bardzo szczęśliwy, że nie musiał znowu biwakować – pomimo bólu w biodrach,
przysypiałem co chwilę. W moich majakach powracały do mnie nieustannie obrazy z
naszej wyprawy, a szczególnie zaś wizerunek pięknej góry o nazwie Forteca!
(Photo R.Lipiecki)
Jej energia na pewno będzie mnie podtrzymywać
... przez jakiś czas! Aż do następnej
wyprawy!
(PR)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz