Niestety nasz pierwszy dzien w Maroku
nie byl zbyt pomyslny, najpierw zamowiona z gory taksowka nie pojawila sie na
lotnisku a kiedy po dlugich staraniach dotarlismy do El Andalous okazalo sie
ze nie ma dla nas wczesniej zamowionego na Expedii pokoju i odeslano nas
bardzo poznym wieczorem do innego, gorszego hotelu. Tlumaczono nam ze sam krol
Maroka zarezerwowal w ostatniej chwili cale pietro i tym jednym ruchem wypchano
nas, turystow zmeczonych dlugim lotem z Edmonton, doslownie na ulice. Bylismy
zszokowani i zrezygnowani gdyz nie bylismy w stanie niczego zmienic. A wiec
jednak “Co kraj to obyczaj”.
Maroko ma bogata historie i sporo
ciekawych miejsc wartych zobaczenia. Np. posiada 4 tzw.
Imperialne miasta, Marakesh, Fes, Rabat i Meknes, pamietajace czasy
panowania poszczegolnych islamskich dynastii poczawszy od 788 roku nasze ery. Wlasnie
jedna z takich dynastii (Almoravid) zalozyla miasto Marakesh, zjednoczyla cale
Maroko i Mauretanie i ok. roku 1086 podbila poludniowa czesc Hiszpani. Dzisiejsze Maroko, bedace waznym politycznie krajem na polnocy Afryki, jest monarchia konstytucyjna gdzie nie tylko “milosciwie
panujacy”, ale takze “oswiecony” krol, Mohammed VI, posiadajacy
bardzo duza wladze wykonawcza, wprowadzil wiele bardzo pozytywnych zmian jak
np. zrownanie praw kobiet z mezczyznami oraz obowiazek podstawowej edukacji dla
wszystkich dzieci. Krol Maroka, reklamowany na wielkich bilboardach, jest
wlascicielem wielu palacow rozlokowanych po calym panstwie ktore od czasu do
czasu odwiedza aby pokazac kto tu rzadzi. Co bystrzejszy turysta moze szybko
wysnuc konkluzje ze w zyciu przecietnego Marokanczyka jest wszystko poukladane
i nie musi on sie martwic kto i gdzie jest panem: w meczecie rzadzi jego Imam a
poza meczetem sam krol. wyglada ze to jest swietne rozwiazanie dla tego typu
krajow, gdyz madry monarch majacy silna wladze ustawodawcza moze wprowadzic w zycie nowoczesne przepisy. Duze miasta
marokanskie sa zupelnie nowoczesne i kosmopolityczne, otwarte na handel i
turystyke. Ponizej piekna promenada Rabatu (stolicy Maroka) ktora uzywana jest czesto przez delegacje miedzynarodowe jadace z lotniska do siedziby krola...
A oto wielki billboard krola Maroka na nadmorskiej, takiej sobie, promenadzie w Casablance...
Bedac pare dni w Marakeszu
odwiedzilismy oczywiscie stare miasto (Medina) oraz ogromne targowisko (Souk)
Jemaa el-Fnaa gdzie Piotr i Krzysztof odwaznie oplotli sie wielkimi i
jadowitymi kobrami ktore mozecie sami podziwiac na zdjeciach. Targowisko Jemaa el-Fna w Marakeszu...
Ponizej Krzysztof trzymajacy... wielkiego weza...
Spedzilismy rowniez pare dni w
okolicach Marakeszu gdzie np. spotkalismy
po drodze miejscowych chlopow odpoczywajacych na progach swych
rozwalajacych sie chat...
A oto typowy dosc widok na wiejskich drogach Maroka ...(obrazek jak sprzed 2000 lat...)
Zwiedzamy okolice Marakeszu...
Typowa zabudowa malej miesciny w Maroku w terenach gorzystych...
A teraz o wyprawie wlasciwej czyli Jebel
Toubkal…
Baza wyjsciowa na dluga droge na
szczyt Toubkal zaczyna sie, jak juz wspominalem powyzej, w Ilmil, malym podgorskim miasteczku lezacym
1740 m npm, gdzie spedzilismy caly
dzien aklimatyzujac sie do wysokosci i zaliczajac pare miejsowych pomniejszych
szczytow.
Nastepnego dnia, spakowalismy nasze “dzienne”
plecaki a reszte bagazu, jak rowniez caly prowiant i naczynia kuchenne
potrzebne na dwa dni drogi, zostaly zaladowane na dwa muly. Nasza grupa szturmowa
urosla do siedmiu osob, nas czworo plus dwoch tragarzy z mulami i przewodnik,
Jusuf.
Tuz przed wyruszeniem w droge, Basia nie
zapomniala sprawdzic “podwozia” naszych czworonogow aby upewnic sie ze nie
tylko nasze muly sa gotowe do dlugiej drogi ale takze odpowiedziec na pytanie
dlaczego te zwierzaki, dzieci osla i klaczy, nie moga sie rozmnazac miedzy soba. Basia
zachowala jednak swoje spostrzezenia dla siebie…
Nasz cel, pierwszego dnia wyprawy, to
dluga piesza wyprawa gorskimi sciezkami do schroniska gorskiego (Toubkal
Refuge) Les Mouflons de Toubkal, 3207 m npm gdzie mamy dojsc
przed zachodem slonca. Po sprawdzeniu naszych paszportow przez miejscowy
posterunek policji znajdujacy sie na poczatku pieszej trasy, ruszylismy
smialo do przodu. Na waskiej kamienistej sciezce pnacej sie nieskonczenie w
gore, ktora jest jedyna droga transportu, panowal spory ruch nie tylko
spowodowany przez turystow idacych w obie strony ale takze wszelakich tragarzy z mulami i oslami dzwigajacymi materialy
budowlane dla budujacych sie domow polozonych gdzies wysoko w gorach oraz cale zaopatrzenie w zywnosc i inne “domowe”
potrzeby dla miejscowej ludnosci i biznesow na calej trasie od Ilmil az do
schroniska Les Mouflons.
Krzysztof i Piotr pozuja przy oficjalnym znaku wejscia do parku narodowego ze slynnym szczytem Toubkal
Idziemy ciagle pod lekka gore...
Odpoczywamy przy, napredce
skleconych budkach spozywczych, gdzie pijemy wyborne soki wyciskane na
miejscu z granatow i pomaranczy.
Piotr, jak zwykle, zdazyl pierwszy do stolu gdzie nasz przewodnik Jusuf serwuje nam herbate...
Warto w tym miejscu zaznaczyc ze w
polnocno-afrykanskim Maroku,
wcisnietym miedzy Atlantyk i Morze Srodziemne kiedy w jednym miejscu dojrzewaja oliwki,
figi, granaty czy pomarancze to gdzie indziej rosna pomidory, bardzo dobre
jablka (prubowalismy) oraz ziemniaki. Jedynym problemem w tym kraju jest
woda, ale to jest zupelnie inny temat… Mijalismy po
drodze stada chudych koz ktore dogladane przez pasterza pasly sie a raczej
staraly sie znalezc cos do wyskubania na tej biednej, skalistej czy gliniastej,
brunatnej ziemi. Pasterz i jego dobytek...
Mielismy okazje zajrzec do malutkich wiosek z koniecznym malutkim
meczetem z minaretem oraz lezacym opodal
duzym, pomalowanym na bialo, glazem/obiektem oraz
paroma skleconymi z gliny, zazbrojona sloma, chatami tubylcow.
|
Poznym
popoludniem dotarlismy do schroniska Les
Mouflons, ktory byl zatloczony duza iloscia turystow z calego swiata.
Po lekkim
posilku (tradycyjna potrawa Maroka to Tagine z kurczaka i ryzu
powoli duszonym pod przykryciem w specjalnych glinianych naczyniach oraz mocna
herbata mietowa), serwowanym nam przez naszych tragarzy i przewodnika, udalismy
sie na zasluzony odpoczynek gdyz nasz atak na szczyt Tubkal mial sie zaczac o
4:00 rano. Typowy lekki poczestunek w Maroku...(zauwazcie piekne metalowe czajniczki, szklo, talerze i tace - zadnych jednorazowych wymyslow z ktorymi mamy do czynienia na co-dzien).
Nagla pobudka
wyrwala nas bezczelnie z krotkiego snu i po szybkim posilku wyszlismy na
zewnatrz gdzie wpadlismy w objecia ciemnej i mroznej nocy. Nasze reczne latarki
oswietlaly waska sciezke pnaca sie nieustannie w gore. Trasa byla dluga i
uciazliwa a same gory, wysokie, surowe I na swoj sposob piekne, byly niemalze
kompletnie pozbawione roslinnosci a wiec nie wynagradzaly naszego wysilku zadnymi
pieknymi widokami tak nam znanymi z Gor Skalistych. Gdzies w drodze na szczyt -krotki odpoczynek pod skala chroniaca od uciazliwego wiatru...nasza czworka i nasz przewodnik...
Wreszcie po kilku godzinach slonce oswietlilo szczyty gor... Powoli wychodzilismy na prosta...
...i nieuchronnie zblizalismy sie do szczytu...
Wreszcie, po wielu
uciazliwych godzinach dobrnelismy do upragnionego
szczytu. Naszej radosci nie bylo konca, co widac zreszta na zalaczonych
zdjeciach. Oczywiscie pozwolilismy naszej jedynej pani samotnie "zaliczyc" sam szczyt... ...no i cala czworka razem.
Widoki ze szczytu...
W sloneczne dni podobno widac stad Sahare, niestety nie dzisiaj...
Po krotkim
odpoczynku wyruszylismy na dluga, gdyz do samego Imlil, trase piesza z
powrotem.
Po dotarciu do Imlil, zamowiona taksowka odwiozla nas do Marakeshu do
naszej basy w El Andalous. To nie byl jednak koniec naszej eskapady w Maroku.
Nastepnego dnia dojechaly Joanna I Grazyna i wspolnie razem wyruszylismy na wycieczke duzym samochodem dookola Maroka. Spytacie sie
na koniec czy warto odwiedzic Maroko… Odpowiem dosc poetycko, slowami
krakowskiego barda, Andrzeja Turnau ktory w jednej piosence wyspiewal ze: “Nie
warto nie byc” w Maroku.... A wiec jedzcie!!! Ahoj przygodo…
Mk Edm
2020-10-12
|
|
Marek, bardzo ładne sprawozdanie. Gratuluję zdobycia tak wysokiej góry!!!
OdpowiedzUsuń